Przed premierą, byłem przekonany, że "Osobliwy dom Pani Peregrine" będzie filmem, do którego chętnie będę wracał. Trailery zrobiły na mnie duże wrażenie. Piękne kadry, cudowna stylistyka, historia owiana nutką tajemnicy, do tego Tim Burton i Eva Green. Wydawałoby się sukces gwarantowany. No jednak nie do końca..., bo właściwie ten film jest cholernie nudny. Sorry, ale drugi raz tego nie zobaczę.
1. Nuudaaa.
Początek jest jeszcze w miarę ciekawy, ale im dalej w las, tym częściej zerkałem na zegarek. A jak zapewne wiecie, im większy współczynnik sprawdzania czasu, tym nudniejszy film. Główny wątek fabuły, to właściwie motyw ucieczki bohaterów przed Samuelem L. Jacksonem… Ja się pytam gdzie te wszystkie dziwactwa? Wszystko już widziałem wcześniej… na trailerach.
2. Piękny kadry.
Tutaj jest naprawdę dobrze! Praktycznie każda scena wygląda po prostu ładnie. Możecie włączyć film zrobić pauzę i macie nową tapetę na pulpit
3. Eva Green
Eva to jedna z moich ulubionych aktorek. Jednak tutaj zniknęła i to praktycznie dosłownie. Jej występ w „Osobliwym…” jest niemalże… gościnny. Inna kwestia, że zamiast niej mógłby wystąpić w tym filmie ktokolwiek – naprawdę nie byłoby różnicy. Zdecydowano się jednak na współpracę z Evą. Wydawałoby się, że to bardzo dobrze, tymczasem Eva Green jest tutaj łagodniejszą wersją Vanessy Ives z genialnego „Penny Dreadful”.
Inna sytuacja jest z Samuelem L. Jakcsonem, który chyba przyjął rolę niejakiego Barrona ze względu na wzmocnienie budżetu domowego…, no bo jakie mógł mieć inne przesłanki? Z resztą nieważne.
Twórcy postanowili zatrudnić Green i L. Jakcsona ze względu na ich renomę. No i miałoby to sens, zwłaszcza, że film na czymś musi zarobić. Tylko, że niestety, ale coś nie wyszło i nawet znani aktorzy nie sprawią, że film przestanie być nudny.
Wracając, jednak do omawianych postaci. O ile tytułowa Perigrine jest dosyć ciekawą personą i gdyby tylko Eva Green dostała więcej czasu ekranowego, mogłaby z tą postacią „zrobić coś więcej”… tak w przypadku niejakiego Barrona (w tej roli Samuel L. Jackson) jest już znacznie gorzej. Tutaj nawet nie ma czego ratować. Ta postać jest po prostu… śmieszna, nieciekawa, a wręcz głupia i irytująca. No Sami zobaczcie.
4. Adaptacja książki.
Nie czytałem książki, więc trudno mi porównać ją do filmu… Inna kwestia, że jest tyle rzeczy do nadrobienia, że po prostu nie chce mi się wracać do tego świata. Przynajmniej na razie.
Cały ten tekst może sugerować, że film to totalna klapa. Oczywiście tak nie jest. Gdybym miał go oceniać w skali „filmwebowej” otrzymałby ode mnie 5/10. Czy to dużo czy mało? Zależy. Dla mnie jest to jedno z największych rozczarowań tego roku… Na szczęście, chociaż wizualna część jest satysfakcjonująca.
Widzieliście już? Może Wam się podobał i macie zupełnie inne zdanie, dajcie znać.
PS. W filmie są małe, polskie akcenty.