"February", w Polsce znane jako "Zło we mnie".... yyy no tak bo "Luty" nie brzmi jak "straszny horror, który Cię przerazi tu i teraz!", więc bez synsu... To film, który do naszych kin trafił aż dwa lata po swojej premierze. Czemu tak późno? Nie wiem, ale pomimo sporej obsuwy, dobrze, że ostatecznie można go u nas zobaczyć na dużym ekranie.
„Zło we mnie” to jeden z tych filmów, które bardzo chciałem zobaczyć w marcu. Tytuł trafił w końcu do naszych Kinowych Planów, a to o czymś świadczy :) Trailery zrobiły robotę, wszystko przedstawiono w taki sposób, że po pierwszych zapowiedziach, pomyślałem „muszę to zobaczyć”! Inna kwestia, że byłem ciekaw roli Emmy Roberts, która w „Nerve” poradziła sobie całkiem nieźle.
Sposób budowania napięcia.
Ten film to jedno wielkie budowanie napięcia… i to paradoksalnie jest jego zaletą! Serio. Co chwilę ma się wrażenie, że coś się stanie, coś ktoś powie, może zrobi, albo nie zrobi. Przy tym wszystkim „Zło we mnie” nie kroczy ścieżką wydeptaną przez wszystkie filmy tego typu. Wręcz przeciwnie, idzie sobie swoją własną drogą, by za chwilkę z niej zboczyć i… znów robić swoje. Oczywiście pewnych spraw, jesteśmy w stanie się domyślić, coś przewidzieć, ale to nie jest istotne. Bowiem główny wątek to zupełnie coś innego niż początkowo się wydaje.
Nuda? Absolutnie nie.
Nie rozumiem osób, które twierdzą, że ten film jest nudny. Owszem, pewnym wątkom przyglądamy się nieco dłużej, poznajemy postaci i jest moment, gdzie może przez chwilę czuć tak zwaną dłużyznę, ale absolutnie to nie był nudny seans. Może momentami „dziwaczny”, choć lepiej brzmiałoby tutaj angielskie słowo „bizarre”. Akcja rozgrywa się powoli, ale ma swój klimat.
Zło.
Jeśli lubicie tzw. „jump scare’y” w horrorach… będziecie zawiedzeni. „February” straszy w zupełnie inny sposób niż większość horrorów, a klimatem bliżej tu do genialnego „Coś za mną chodzi”. Muzyka robi wrażenie i nie stanowi tylko i wyłącznie tła do wydarzeń, ale nie przeszkadza też w odbiorze całości. Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób twórcy przedstawili w filmie „zło”. Więcej na ten temat nie piszę, bo musielibyśmy wejść w tematy spoilerowe.
Pójście na łatwiznę.
Jedną dosyć dziwaczną decyzją, a raczej pójściem na totalną łatwiznę, twórcy sprawili, że finalny obraz jest po prostu dobry. Szkoda, bo liczyłem bardzo na ten film i do pewnego momentu byłem przekonany, że to będzie niemalże wybitny horror. Nie zmienia to faktu, że ode mnie tytuł ten otrzymał dosyć wysoką ocenę (7/10) – a trzeba przyznać, że jeśli chodzi o ten gatunek filmowy, jestem bardzo wybredną osobą. Wystarczy przeczytać: Rings – film o najstraszniejszej parasolce , Pomysł był dobry, wyszło jak zawsze , czy np. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, nic z tego filmu nie będzie!
PS. Ani „Zło we mnie” podobało się znacznie mniej niż mi Ja polecam. Jeszcze grają go w kinach, także jeśli macie okazję sprawdźcie!