Lifestyle and Fashion Blog Theme for Everyone!

No products in the cart.

Rings – film o najstraszniejszej parasolce na świecie

Ehhh... czekałem na ten film! Piszę to naprawdę serio. Jestem ogromnym fanem "jedynki", zarówno w wersji japońskiej, jak i amerykańskiej. "Dwójka" była słabsza, ale również na poziomie. Pewne rzeczy podobały mi się bardziej w oryginałach, inne w remake'ach. "Zerówkę" Japończycy nie udźwignęli, a "Sadako 3D" to już wręcz parodia tej marki... Do drugiej części tego potworka nie miałem już siły i chęci. "Sadako vs Kayako", również sobie darowałem. Jednak gdzieś tam głęboko w serduszku miałem cichą nadzieję, że "Rings" przywróci oddech tej serii. No i cóż... jakby to powiedzieć...

Nie wyszło! 

To nie jest najgorsza kontynuacja horroru.

Wbrew temu jak tutaj na ten film będę narzekał, to nie jest najgorsza kontynuacja horroru jaką widziałem. Znacznie słabiej wypadła chociażby nowa wersja „Blair Witch” – tytuł, co do którego również miałem sentymentalne nadzieje…

Wizja trzech scenarzystów.

To w tym przypadku o dwóch za dużo. Jednak nie jestem w stanie stwierdzić, komu z trójki Loucka, Estes, Goldsman, zleciłbym stworzenie całości scenariusza. Podczas seansu widać, że każdy z nich miał zupełnie inny pomysł na ten film. Pewne wątki kończą się urwane, inne nagle zmieniają swój tor, albo zostają wtrącone na szybko. Całość krąży po tym wszystkim i próbuje tworzyć wspólny byt, jednak widać że panowie, po prostu nie byli w stanie się dogadać i rzekomo, połączony krąg szybko się urywa.

Żebyście wiedzieli o co chodzi, bez spoilerowania… Pierwszy lepszy przykład: Mamy postać w okół, której zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Ta sama osoba postanawia zbadać sytuację i okazuje się, że aby udowodnić swoje racje musi podjąć kilka mrocznych decyzji,  narażając przy tym życia wszystkich uczestników tajemniczego projektu. Jakiś czas później wątek jest porzucony, schodzi na drugi tor i w końcu całe to zamieszanie jest nieistotne… tylko i wyłącznie dlatego, bo fabuła z bohaterami idzie sobie dalej.

Oni są zmartwieni! Mają 7 dni!

"Ring" dawał poczucie intymności.

Po części to uczucie zostało. Wbrew temu co pokazują trailery, akcja nie rozprzestrzenia się na skalę niemalże „światową”. Samara (na szczęście) nie atakuje kilkunastu postaci naraz… Jednak coś mi mówi, że kolejna część (bo taka na pewno powstanie) może to zmienić. Niestety. Wtedy z początkowej wizji tego filmu, nie zostanie już nic. No chyba, że powrzucają jeszcze więcej scen z „jedynki”. E tam pal licho, że to już widzieliśmy, mniejsza o to, że wtedy miało to sens i „robiło robotę”. Teraz te wstawki to chyba coś żebyśmy wiedzieli, że to wciąż jest „Krąg”.

Bohaterowie

To klucz tego filmu, wszak to z nimi spędzamy większość czasu. Jak zawsze mamy postać damską i męską… tyle, że tym razem aktorstwo jest naprawdę na słabym poziomie. Nie tylko nie jestem w stanie uwierzyć w tę historię, ale też nie jestem w stanie w ogóle utożsamić się z tymi postaciami. Holt  ma wiecznie tą samą, wkurzającą minę, Julia natomiast podejmuje tak stereotypowo-horrorowe głupie decyzje, że szkoda gadać. Między nimi nie ma chemii, ba oni nawet nie boją się tego co może stać się za te siedem dni. Jeśli widzieliście pierwszą, a nawet drugą część, pamiętacie, że bohaterowie starali się za wszelką cenę odkryć o co tu tak naprawdę chodzi. W „Rings” postawiono na coś zupełnie innego. Czy dobrze? Teoretycznie tak, bowiem ile razy można powielać ten sam temat. Z drugiej strony, najpierw trzeba mieć pomysł i plan na jego realizację.

W filmie występuje też Netflixowy Wilson Fisk – czyli Vincent D’Onofrio. Wbrew pozorom, jego występ nie jest wcale gościnny.

No popatrzcie na nich jacy zmartwieni.

Jeśli jeszcze nie widzieliście "Rings"...

To możecie darować sobie seans. Odświeżcie sobie pierwsze dwie części, albo jeśli nie widzieliście japońskiej wersji, sprawdźcie właśnie oryginał. Wielu twierdzi, że „Ringu” jest znacznie lepsze. Mnie tam podobały się obie wersje. A już najlepiej zapoznajcie się z książką „Yotsuya Kaidan. Opowieść o duchu z Yotsui” – bez problemu znajdziecie w Polsce.

Widzieliście już? jakie jest Wasze zdanie na temat „Rings” jak i całej serii?


PS.1. Wygląd Samary hmm no cóż jakby to powiedzieć. CGI na kiepskim poziomie. Akcje z pranksterami na YouTube momentami wyglądają lepiej.

PS.2. O co chodzi z parasolką? Hehe w filmie jest taka scena, w której zrobili coś a’la „jump scare”… tyle, że z parasolką. I to jest najstraszniejsza scena w filmie! Serio!

Krystian Kruk

Gdzieś tam głęboko w serduszku miałem cichą nadzieję, że „Rings” przywróci oddech tej serii. No i cóż… jakby to powiedzieć… 

Sprawdź inne moje teksty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *